fake watches
Fuerteventura blog Fuerteventura wycieczki American Star historia

Opowiadając o historiach tu z wyspy, kiedy jadę jako przewodnik z wycieczką podziwiającą pejzaże, tuż za Sicasumbre niezmiennie opowiadam o sile oceanu. To opowieść o liniowcu amerykańskim American Star, który po odsłużeniu wielu lat w służbie “United States Lines”, i wielu lat u kolejnych armatorów, miał się stać luksusowym hotelem na tajlandzkiej wyspie Phuket, a został legendą Fuerteventury.

Pod koniec 1994 roku prowadzony na holu ten 220-metrowy, specjalnie przygotowany kolos, obdarzony wszystkimi niezbędnymi po drugiej wojnie światowej dodatkami, czyli wzmocnionym kadłubem i grodziami wodoszczelnymi, podczas złej pogody zerwał się z holu i podryfował w kierunku jednej z Wysp Kanaryjskich – Fuerteventury. Był koniec grudnia, i mimo że Kanary słyną ze stabilnej, pięknej pogody czasem tak tu bywa, że nad wyspami rozwijają się potężne huragany docierające nawet do wybrzeży Ameryki. Nie wiem czy i tak było tym razem, niemniej sześcioosobowej załodze kutra holowniczego nie udało się przechwycić go przed tym, jak rzucony falami zatrzymał się na uskoku skalnym niemal na plaży Garcey. Jednymi z pierwszych świadków byli okoliczni rybacy, a między nimi młody Pedro, syn jednego z mieszkańców Fayagua. Początkowo wydawało się że jednostkę uda się uratować, ściągnąć ją z uskoku i wznowić transport do Tajlandii. Niestety przedłużające się złe warunki nie pozwoliły na dostatecznie szybką akcję ratunkową.

Wystarczyły zaledwie trzy miesiące by ocean wydał wyrok na stalowego kolosa. American Star przełamał się na pół! Oczywiście zaprzestano wtedy ochrony wraku, wciąż kryjącego luksusowo wyposażone wnętrza i pozwolono by czas i ludzie zamienili go w legendę tej wyspy. Wspomniany wcześniej Pedro jest chyba jednym z posiadaczy największej liczby pamiątek z tego statku. Nie mówię tu o restauracjach na wyspie, które podobno do dzisiaj całe wyposażenie zawdzięczają American Star, ale o obrazach przestawiających kapitanów, rzeźbionych fragmentach boazerii, stylowych lampach czy innych detalach oddających przepych i styl hotelu, którego nie odwiedził i nie odwiedzi żaden gość.

Sam Pedro, chyba zaszczepiony tą historią, zaczął zbierać wszelkie pamiątki i historie związane z życiem wyspy, z ludźmi którzy tu mieszkali na stałe i wnieśli wiele do historii tego miejsca, jak i tym którzy z racji profesji czy zamiłowania coś tu po sobie pozostawili.

Rozmawiałem z nim o udostępnieniu tych zbiorów, ale wszystko ma swój czas, szczególnie tu na Fuerteventurze, nikt więc nie jest w stanie powiedzieć czy i kiedy się to stanie. Pedra możecie spotkać na cmentarzach Jandii, jest ogrodnikiem i opiekuje się tymi miejscami, a przejeżdżając przez Fayagua będziecie mijać jego rozległe domostwo z charakterystycznym wypłowiałym, błękitnym samochodem, stojącym przed domem od strony zjazdu z Sicasumbre.

American Star został zwodowany w 1939 roku w Stanach Zjednoczonych i ochrzczony SS America. Przez pewien czas uznany za najpiękniej urządzony statek tej klasy, za sprawą projektantek czerpiących inspirację z najbardziej popularnych owego czasu magazynów modowych na świecie. Niestety wybuch II Wojny Światowej przerwał jego karierę cywilną. W 1944 statek przeszedł w służbę marynarki wojennej, przemianowany na USS West Point, przemalowany w kolory maskujące doczekał się przezwiska Szary Duch. Czas wojny okazał się dla niego łaskawy, bo mimo wielu kursów transatlantyckich i po Pacyfiku nie odniósł poważniejszych uszkodzeń. Po zakończeniu wojny wrócił do służby cywilnej i postanowiono przywrócić go do pierwotnej świetności. Pod koniec „złotej ery liniowców” został sprzedany greckiemu armatorowi i pod nazwą SS Australis pływał na trasach Europa-Australia. Można powiedzieć, że stał się pływającym muzeum, żywym świadectwem upływającego czasu. Nie miał jednak szczęścia do właścicieli i często zmieniał nazwę oraz banderę. W końcu powrócił do Stanów i po przygotowaniu go do roli luksusowego hotelu, już pod nazwą American Star wyruszył w swój ostatni, niedokończony rejs.

Dzisiaj baczny obserwator przy niskim stanie wody wypatrzy jeszcze niewielki fragment kadłuba wskazujący miejsce gdzie ostatecznie ocean pochłonął „amerykańską gwiazdę”, co nastąpiło w 2007. Czasem ocean łaskawie odda jakieś niestrawione przez czas i sól pamiątki, a to mosiężną końcówkę węża gaśniczego, a to jakieś trudne do zidentyfikowania metalowe elementy wyposażenia. Ci którzy chcieli sami wydrzeć mu tę własność często przypłacili to życiem. Nieoficjalne dane mówią o co najmniej ośmiu ofiarach eksploracji wraku lub tylko zwykłej ludzkiej ciekawości. Jeżeli kiedyś traficie na tą przepiękną plażę, do której można dotrzeć jedynie szutrową drogą to pamiętajcie, że jest to dzikie i niebezpieczne wybrzeże i ocean potrafi pokazać swoją potęgę!

Opowieść powstała po rozmowach z Pedrem, miejscowymi Majorero i na podstawie informacji odnalezionych w internecie.

Piotr Demitraszek

MORRO JABLE WEATHER